piątek, 5 kwietnia 2013
0. Place Where We Start
Pośpiesznie wyskoczyłem z ciepłego, bezpiecznego wnętrza liceum prosto na lejący deszcz. Naciągnąłem na głowę kaptur, chroniąc włosy przed zmoczeniem. Tego tylko brakowało, żeby przykleiły mi się do twarzy. Ruszyłem biegiem przez zalane kałużami ulice, pozwalając moim trampkom przemoknąć - dla dobra sprawy.
Uparcie pokonywałem ulice, moknąc coraz bardziej. Ludzie patrzyli się na mnie jak na idiotę, mocniej ściskając rączki parasoli. Przecież to nie wypada moknąć. Przecież to nie wypada mieć mokrych butów. Przecież to nie wypada nosić tak długich włosów. Przecież to nie wypada młodemu chłopakowi umawiać się ze starszą dziewczyną. I już na pewno nie wypada mu mieć własnego zdania.
Zdenerwowałem się sam na siebie, bo znów wracałem do tych niemiłych myśli i wspomnień. Tak to jest, gdy próbuje się samemu wziąć za własne życie... ale po fakcie. Wszystkie te upomnienia i ostrzeżenia może nie były aż tak bezsensowne i irytujące jak mi się dwa lata temu wydawało. Ale to było dwa lata temu, gdy jako małe, czarnowłose chuchro po raz pierwszy przekroczyłem progi liceum mojej trzeciej, ostatniej szansy.
Idąc po brukowanym chodniku w zamyśleniu wpadłem na jakąś kobietę z zakupami.
- Co ty sobie wyobrażasz smarkaczu?! - wydarła się na mnie. - Rodzice cię nie nauczyli, że należy patrzeć przed siebie?! Ta młodzież taka bezmyślna, to przez internet! W głowach się poprzewracało! Mogłam się przecież przewrócić! - pańcia z lekka poczerwieniała na twarzy.
- Złość piękności szkodzi - odpyskowałem i miałem ochotę jeszcze coś powiedzieć, ale zmieniłem zdanie. - Przepraszam - mruknąłem zamiast tego.
Podniosłem siatki kobiety, podałem jej i ruszyłem dalej, przy akompaniamencie donośnych fuknięć i obelg pod moim adresem. Normalnie bym nie przeprosił, ale musiałem się zmienić. Musiałem.
Od teraz miałem być przykładem. Koniec z dzieciakiem, który wyjechał z domu zaraz po osiemnastce, uprzednio informując wszystkich bliskich, że ma ich gdzieś i mogą mu podskoczyć. Koniec z nieodpowiedzialnym chłopakiem, który przebiera w dziewczynach i zostawia je po paru tygodniach. Koniec z tym, kim byłem. Teraz mam dla kogo być... zwykły.
Na imię mam Eryk. Urodziłem się dwadzieścia lat temu w Krakowie. Dwa lata temu, gdy wyrzucili mnie z kolejnego liceum wyjechałem z rodzinnego miasta i zamieszkałem najdalej, gdzie się dało - w Gdyni. Nie znałem nikogo. Nikt nie znał mnie. Ale wiedziałem, kim jestem i nadal to wiem. Mimo, że Julia, dziewczyna, która była mi bliska odeszła, muszę trwać dalej. Bo mam jeden powód, który mi zostawiła.
Z takimi myślami przekroczyłem drzwi żłobka, by odebrać moją córeczkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)